środa, 22 października 2014

Rejs na Conradzie -„szkoła pod żaglami” według Alana Villiersa.


22 października 1934 roku Alan Villiers wpłynął z Harwich w podróż dookoła świata z młodzieżową załogą na pokładzie żaglowca.  Fregatę „Joseph Conrad” (dawniej „Georg Stage”), Villiers kupił specjalnie na potrzeby wyprawy. Ten rejs to była "szkoła pod żaglami" według jego pomysłu.  

Pod hasłem „szkoła pod żaglami” kryje się dziś, lądowa szkoła, z lekcjami, podręcznikami, klasówkami z polskiego lub matematyki, z nauczycielami wystawiającymi oceny, a do tego dodane są wszystkie uroki żeglugi, wachty, kambuz, zwiedzanie portów, sztile i sztormy.  :)
Sergiusz Nawrocki, uczestnik pierwszej polskiej "szkoły pod żaglami" (1983-1984 ) na pokładzie „Pogorii” (wtedy 16 letni) opisał blaski i cienie tej przygody w książce „Byłem Kaczorem”.
Ciekawa lektura pozwala porównać te, tak różne pomysły „szkoły” na żaglowcu. Polecam.


Alan Villiers miał zupełnie inny pomysł na swoją „szkołę”. Zrealizował go w czasie dwuletniej wyprawy dookoła świata.
Opisał wszystko w książce „Rejs na Conradzie”. Dziś, to już„klasyk” literatury marynistycznej. Wybrałem kilka fragmentów dla przypomnienia, lub na zachętę, dla tych, którzy jeszcze nie czytali.

„Mój statek był ostatnią tego rodzaju angielską fregatą. Pełnorejowcem o pojedynczych marslach i trzech bombramslach, miał 30,7 m długości na linii wodnej, 7,7 m szerokości, 3,7 m zanurzenia. Niósł pokaźny zestaw żagli sięgający 930 m2 płótna; wysokie pojedyncze marsle o potrójnych refach; bramsle i bom bramsle na wszystkich trzech masztach; mógł nieść żagle boczne, a na bukszprycie – trzy duże trójkątne żagle przednie.

„Miał linie fregaty sprzed lat, moc wieloryba i wdzięk łabędzia. Nie był, to statek pospolity, żaden statek z takim ożaglowaniem nie był już wówczas pospolity. Był, to typ prawdziwej starej fregaty, o wspaniałych proporcjach kadłuba, siedzącej na wodzie niby ptak morski.”

„Był, nieduży, mniej więcej wielkości „Bounty” Bligh’a – lecz cóż za wdzięk i gracja.”  


„Myślałem sobie, że posiadając prawie taki sam rodzaj statku, na jakim żeglowali wszyscy wielcy nawigatorzy- Cook, Wallis, Bougainville, Carteret, Bligh, Le Maire i wszyscy odkrywcy szlaków Pacyfiku mógłbym spróbować odbyć taką samą podróż jak oni, nie jakąś planowaną imprezę, czy reklamowaną i ułożoną według programu wycieczkę, lecz całkiem zwyczajnie, jak oni- zmagając się wytrwale z morzem i nie korzystając z dobrodziejstw kanałów i maszyn.”


„Byłem zagorzałym przeciwnikiem wszystkich szopek i bzdur, które towarzyszą dziś wielu podróżom. Nie maiłem zamiaru kręcić zdjęć filmowych, reklamować czegokolwiek, urządzać jakichkolwiek cyrków ani występować w radio.


Nie byłem naukowcem i nie usiłowałem za niego uchodzić. Nie było zresztą, co odkrywać-, lądów czy wysp – o tym wiedziałem. Pływałem już dziewięciokrotnie dookoła świata i nie było, to dla mnie nowością. Mogłem jednak uprawiać pewną formę sztuki, która – jakby się wydawało- nie była już na tej ziemi potrzebna; mogłem żeglować dla samego żeglowania, dla zdrowia i radości życia, dla czystego wiatru i dla przyjemności, że jestem pod żaglem na morzu.”

„Miałem ochotę uczynić zeń statek szkolny dla chłopców, niekoniecznie dla tych tylko chłopców, którzy pragnęli poświęcić się morzu zawodowo – tych szkoli się teraz z powodzeniem na parowcach –, ale w ogóle dla różnego rodzaju porządnych młodych ludzi.”


 „Wprowadziłem od razu normalny morski porządek dnia na statku wiedząc, ze tydzień złej pogody na początku nauczy młokosów więcej, niż nauczą się później przez rok w strefie passatów. Wypędzałem ich, zzieleniałych, na szkolenie przy sterze i w takielunku, nie tolerowałem żadnego wymigiwania się. Przez długi czas miałem do czynienia z problemem, który polegał na tym, że wielu chłopców, szczególnie starszych, nie chciało zostać marynarzami.
Część z nich znalazła się na statku wskutek spaczonych pojęć o romantycznych przygodach, oczekując, że dzieją się one na samym statku albo, że będzie się, im je podawało przy posiłkach; nie wiedzieli, że trzeba je z trudem wygrzebywać z siebie samych i oczekiwać wyniku tylko wtedy, gdy grzebanie, to będzie dostatecznie pracowite i nieustępliwe i, gdy grunt będzie dość podatny.”   


„Gdy pod koniec tygodnia wychodziliśmy z portu, obchodzono uroczystość setnego lotu na szlaku Anglia –Melbourne. Był to niewątpliwie ogromny postęp postęp, ale, jednak dużo większą radość sprawiała ta nasza leniwa włóczęga, prymitywna, przestarzała i o sto lat spóźniona wobec czasów, w których żyliśmy.  Nie sądzę, aby te wszystkie rzeczy, które każe nam się uważać za postęp, miały znaczenie w naszym życiu codziennym; było, by nam wygodniej, gdyby statek był wyposażony w centralne ogrzewanie i mielibyśmy lepsze jedzenie, gdyby na statku była elektryczna chłodnia. Ale obeszliśmy się bez tego i nigdy nie odczuwaliśmy braku w tym zakresie.

W życiu dzisiejszym jest wiele rzeczy, które – jak mi się wydaje – tylko przysparzają nam kłopotów i pędzą nas do grobu. Pozorne ułatwienie życia i łatwiejsze znoszenie wysiłku można osiągnąć przeważnie tylko przez jakiś rodzaj przytępienia, zaćmienia – przez radio, które odwraca nasze myśli; przez konserwy, które okłamują nasze żołądki, przez szybkie środki komunikacyjne, które przenoszą nas błyskawicznie z rozkrzyczanych telefonami i zatruwających nasze życie biur, do wygrzanych mieszkań, gdzie bierzemy na przeczyszczenie albo zażywamy, co nam się wydaje w tej chwili pomocne.”

"Trudno wczuć się w ducha dawanych żeglarzy w czasach, gdy zmęczony eter Atlantyku wypełniają w nocy wrzaskliwe głosy recytujące płynnie „wiadomości” za świata ( przeważnie skandaliczne) oraz doradzające kwieciście czteroletnim dzieciom amerykańskim, aby kupowały walizkowe maszyny do pisania lub odczytujące listy troskliwej matki wysławiające efekty środków przeczyszczających u jej dziecka. Eter jest pełen bezsensownej wrzawy; głos ludzki opanował przestrzeń, by bajdurzyć o niezaradności człowieka. Mogłem oczywiście wyłączyć radio; czasem, jednak trafiała się dobra muzyka, a jeśli jest się na tyle upartym, aby słuchać przez dłuższy czas to można czasem dosłuchać się sygnałów czasu i komunikatów meteorologicznych.”        


„Konserwacja przebywającego w na morzu statku jest sztuką samą dla siebie – sztuką wymagającą ciągłej pracy, wielkiej cierpliwości, sprawnej organizacji i dobrego wykonawstwa.”

„Mój szkolny statek nie zdziałał prawdopodobnie wiele. Pozwolę sobie, jednak sądzić, że doświadczenia, jakie chłopacy wynieśli stąd (a niektóre musiały być pamiętne i głęboko zapaść, im w dusze), pomogły im ułożyć sobie życie w sposób rozsądny, niezależnie od powołania, czy obranego później zawodu. Nawet większość z tych, którzy zeszli po drodze ze statku w czasie podróży, dumna była ze swego udziału w niej udziału.

                                   „Statek przebył 57 800 mil przebywając na morzu 555 dni.”
„Przeżeglowałem prawie, 60 tys. mil bez określonego celu; przemierzyłem wszerz i wzdłuż cztery oceany i siedem mórz: czterokrotnie przeciąłem równik, opływałem Przylądek Dobrej Nadziej i przylądek Horn, lawirowałem po Morzu Koralowym wśród licznych raf, rzucałem kotwicę w osobliwych miejscach i lagunach. Obwiozłem dookoła świata, bez wypadku i bez strat, moją młodzieżową gromadkę.”

„Wszystko, co się w podróży zdarzyło, podtrzymywało mą wiarę; nie zachwiało nią nic.”

Niezawodne Mystic Seaport Museum, w którym po latach służby "Joseph Conrad" znalazł bezpieczną przystań przygotowało krótki film z komentarzem samego Alana Villiersa.

Autor czyta fragmenty „Cruise of the Conrad”.